Tu nie można płakać

author-avatar.svg

Administracja

Ten tekst przeczytasz w 2 minuty

Portret z sercem Izabeli Działak, dyrektor Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Celestynowie, należącego do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce.

Izabela Działak wśród psów

fot. Celestyna Król

Nie usypiałam psów za Animalsów, nie usypiam teraz i nigdy nie będę tego robić. Nie dałam zwierzętom życia, więc nie będę im go zabierała – powiedziała siedem lat temu w czacie na www.psy.pl Izabela Działak, szefowa schroniska w Celestynowie.

Gdy pytam ją, czy i dziś podpisuje się pod tymi słowami, odpowiada:

Podpisuję się całkowicie, a nawet jestem jeszcze bardziej przekonana, że każdemu to życie się należy. Zwierzęta musimy uszanować tak, jak one nas szanują. Przecież pani wie, że zwierzę nawet umiera z tęsknoty. A człowiek czasem, gdy się przeprowadza do nowego mieszkania, pozbywa się psa. To niewyobrażalne.

 

W mojej rodzinie zawsze były zwierzęta. Nawet podczas okupacji, gdy było bardzo ciężko, rodzice dzielili się z nimi tym, co było.

Koń w roli przyjaciela

Jej pierwsze wspomnienie związane z psem: ma kilka lat, siedzi pod stołem, i widzi, jak ojciec wnosi do domu psa. Później się dowie, że Perełkę wyrzuciła z pociągu wiozącego ludzi do obozu pewna Żydówka. Poprosiła ojca, by się zaopiekował suczką. A ten prośbę spełnił. Perełka towarzyszyła Izabeli Działak do 14. roku życia.

Kolejne wspomnienie z dzieciństwa: o 10 lat starszy brat robi jej łuk, a ona strzela z niego do chłopaków, którzy wyciągają ptakom jaja z gniazd. Któregoś z nich trafia w piętę i wybucha straszna afera.

W domu oprócz psów i kotów jest sowa ze złamanym skrzydłem i porzucony przez kogoś żółw. Mieszkają w parku w Grodzisku Mazowieckim. W pobliżu są też konie. Jej mama o mało nie dostała kiedyś zawału serca, gdy zobaczyła drobną, szczuplutką Izę, a za nią wielkiego konia w roli przyjaciela. Od zarania zwierzęta szły do niej.

I teraz, gdy wchodzę do schroniska i jest nowy pies, to on biegnie do mnie. Pracownicy żartują wtedy: „No właśnie, pewnie pani sama go podrzuciła do schroniska, a teraz się dziwi, że jest nowy pies” – opowiada Izabela Działak.

Ten drugi tak w boksie płakał

Łyska, cisza – woła do szczekającej suczki. – Opowiem pani o niej. Miała sześć tygodni i była zupełnie łysa. Lekarz mówi: „Chyba ją uśpimy”. A ja na to: „Nie uśpimy. Będzie się nazywała Łyska”. Przez dwa tygodnie trzymałam ją na biurku w schronisku, a potem wzięłam do domu. Gdy po roku zobaczył ją ten sam lekarz, nie wierzył, że tak zarosła sierścią.

 

Potem jest Benek siedmioletni i Bejo trzyletni. Bo wie pani, to było tak: miałam jednego psa dobrać, ale gdy go wzięłam, to ten drugi tak w boksie płakał, że go wzięłam, a wtedy ich matka rzuciła się na bramę, że chce koniecznie wyjść. Zatem i ją wzięłam – i całą rodzinę mam do tej pory.

Psy w Celestynowie

Trzy dni ją błagała, żeby zaczęła jeść

Miała też do niedawna dwa koty.

Bo koty żyją u mnie po piętnaście, siedemnaście lat. Ale teraz mam już trzy małe. Najpierw przyszedł jeden bez oczka. Taki wychudzony, biegł szybko i wydawał się mówić: „Dawaj mi prędko jeść”. Przyprowadził go kot, który jest bywalcem u mnie. Bo to wspaniałe istoty, one sobie mówią, dokąd iść po pomoc.

 

Potem pojawił się kolejny malec z kocim katarem. Jednego i drugiego wyleczyłam. A na końcu kierowca przywiózł mi kotkę wyrzuconą przez kogoś do lasu. Nazwałam ją Burka. To taki kotopies – ciągle za mną chodzi.

Kotka brytyjska Tośka też pewnie by dziś nie żyła, gdyby na swojej drodze nie spotkała Izabeli Działak.

Jej właścicielka wyjechała do Niemiec i oddała ją do schroniska, choć przecież dziś nie jest problemem zabranie z sobą zwierzęcia za granicę. Tośka postanowiła popełnić samobójstwo. Nic nie jadła. Gdy weszłam do kociarni i ją zobaczyłam, to były tylko skóra i kości. Spakowałam ją i wzięłam do domu.

 

Trzy dni ją błagałam, żeby zaczęła jeść. I ożyła, wyrósł z niej piękny kot, który rządzi w domu i leje słusznych rozmiarów psy.

Zeszła na psy

Izabela Działak – jak mówią jej znajomi – w pewnym momencie swojego życia zeszła na psy. A stało się to 22 lata temu. Brała udział w zebraniu TOZ, podczas którego omawiano trudną sytuację schroniska w Celestynowie. Jedna z uczestniczek zebrania wskazała ją jako osobę, która na pewno sobie poradzi.

Przejęłam schronisko w okropnym stanie. Psy nie miały co jeść. Była tam straszna nędza. Cztery dni płakałam – opowiada. – Mówiłam, że to jest ponad moje siły. Ale przyjechała wtedy Elżbieta Karpa ze schroniska na Paluchu i tłumaczyła mi: „Zobacz, te psy tu konają, a tobie tylko chce się płakać. Tu nie można płakać, tylko trzeba się wziąć do roboty”. No i tak się wzięłam do tej roboty, że już 22 lata tu jestem.

 

Przez ten czas kierowałam też w pewnym okresie Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami, byłam również czynnym inspektorem. Nigdy nie robiłam tego dla pieniędzy, tylko po to, żeby ratować zwierzęta.

 

Dlatego nie opuszczę Celestynowa, nim nie oddam w dobre ręce tych psów i kotów, które mogę oddać, i nie pozwolę na to, by usypiano stare zwierzęta, które wysłużyły się u ludzi, a potem są wyrzucane na ulicę czy przywiązywane w lesie. Ja dzięki tym zwierzętom pokonałam raka. Miałam dla kogo żyć. Doszłam do wniosku, że Bóg mnie zostawił, bo jeszcze muszę ratować te zwierzęta.

 

Mimo choroby byłam tylko 10 dni na zwolnieniu. Nie chodzę na urlopy. W człowieku wytwarza się taka energia do walki, którą wygrałam. Próbuję odbudować schronisko, stawiamy nowe boksy. Bo stał się cud. Towarzystwo wsparło nas finansowo. Cały świat zna Celestynów, nawet ze Stanów Zjednoczonych dostaję wsparcie dla schroniska. I trzeba zrobić wszystko, żeby ono istniało.

Pies musi być wśród ludzi

Izabela Działak mówi, że liczba zwierząt w schronisku bardzo się zmniejszyła.

Od 20 lat robię bez przerwy sterylizacje. Nie wypuszczam stąd psów niewysterylizowanych. Pomaga mi przez ten cały czas wspaniały lekarz weterynarii Cezary Wawryka. Nasze psy, także ze względu na to, że są kastrowane, nie wykazują agresji.

Dyrektorka schroniska w Celestynowie ma też inny problem.

U nas zwierzęta chodziły zawsze luzem. Ale unijne przepisy nakazują je trzymać w klatkach, izolowane od ludzi. Dla mnie to barbarzyństwo, bo pies nigdy nie będzie normalny, jeśli wciąż siedzi w boksie. On musi mieć kontakt z ludźmi i z pobratymcami.

 

Zresztą mój uraz do trzymania zwierząt w klatce przełożył się także na to, że gdy miałam papugi, to one też swobodnie fruwały po domu.

Działak ze szczeniakiem na rękach

Romeo i Julia w alei

Dlatego nie dziwi mnie, że jedna z licznych poruszających historii z życia Izabeli Działak to ta o parze psów, które żyły przy schronisku. Właśnie nie „w schronisku”, ale „przy schronisku”.

Dawałam im jeść. Wysterylizowałam je. Aż gdy kiedyś przyjechałam do schroniska, siedział pod nim sam pies. Pomyślałam, że jest głodny, więc przyniosłam mu coś do jedzenia. Ale on nie je, tylko siedzi i czeka. To samo następnego dnia. Trzeciego dnia podeszłam i mówię: „Chodź, pokaż, co ci jest”. A on mnie zaprowadził do lasu, gdzie była ta jego suczka na wnyku.

 

Byłam wtedy po operacji i nie mogłam dźwigać, więc pobiegłam po chłopaków ze schroniska. Pojechali z taczką. Wzięliśmy suczkę. Wyjęłam jej druty z szyi. Leczyliśmy ją. A ten pies, bidulek, przychodził i patrzył w okno. Choć schroniskowe psy go odganiały.

 

Nazwaliśmy potem tę parkę Romeo i Julia. Gdy suczka wyzdrowiała i wypuściliśmy ją do ukochanego, to pobiegli oboje naszą aleją i aż się całowali, tacy byli szczęśliwi. Człowiek nie potrafi tak okazać uczucia, jak one to zrobiły.

Bo człowiek, choć rozumny ponoć i ma do dyspozycji mózg, czasem mało go używa.

Serce mi pękało, gdy obok mojego domu wczesną wiosną wycinali las – wspomina Izabela Działak. – A potem przyleciały szpaki. Jakie one były nieszczęśliwe. Bo przyleciały, a tu nie mają gdzie mieszkać. Zebrały się u mnie, bo są tu dla nich domki, w których wychowują młode. Taki sejmik się zrobił. Było ich ze trzysta. Czarno aż. Posiedziały, pomyślały. Co ja im mogłam poradzić? Zapewniłam to, co mogłam. Ale one gdzieś odleciały.

Autor: Magdalena Ciszewska
Pierwsza publikacja: 26.04.2022

Podziel się tym artykułem:

author-avatar.svg

Zobacz powiązane artykuły

Bohaterowie nie zawsze noszą pelerynę. Poznajcie historię, która przywraca wiarę w ludzi

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Sergio Florian, 44-letni maratończyk z Hawajów, często zachwyca się niezwykłymi widokami. Jednak to, co zobaczył podczas swojego treningu po górach O’ahu, było zaskakujące – nawet jak na jego standardy.

bohaterowie

undefined

„Dawno nie mieliśmy przypadku, w którym tak upodlono psa”. Pieski los na posesji wartej miliony

Ten tekst przeczytasz w 3 minuty

Z pseudohodowli trafiła do prywatnego przytuliska, a później do wielkiego domu. Mogłoby się więc zdawać, że historia starszej suczki zakończyła się szczęśliwie. Nic bardziej mylnego. 

Beza na opuszczonej posesji

undefined

Taro i Jiro: niezwykła historia psów, które cudem przeżyły na krańcu świata

Ten tekst przeczytasz w 6 minut

Arktyka to najzimniejsze, najbardziej wietrzne i suche miejsce na ziemi. Ten najdalej wysunięty na południe kontynent zajmuje powierzchnię około 14 milionów kilometrów kwadratowych, z czego 98% pokrywa gruby lód. Mimo surowego klimatu i nieprzyjaznego środowiska od dziesięcioleci fascynuje i przyciąga naukowców i badaczy z całego świata. To właśnie tutaj w 1957 roku, w japońskiej stacji badawczej Syowa, miała miejsce jedna z najbardziej niezwykłych psich historii.

taro i jiro

undefined

null

Bądź na bieżąco

Zapisz się na newsletter i otrzymuj raz w tygodniu wieści ze świata psów!

Zapisz się