Domy pilnie poszukiwane! Drifterka Karolina Pilarczyk uratowała cztery psy, a teraz potrzebuje pomocy

author-avatar.svg

Aleksandra Więcławska

Ten tekst przeczytasz w 5 minut

Choć to historia, jakich wiele, nigdy nie powinna się wydarzyć. Sroga zima, wieś, śmierć właścicielki i spadkobiercy, którym zależy na ziemi, ale nie na opiece nad psami. Na szczęście znalazła się osoba, która postanowiła zawalczyć o ich los.

Karolina Pilarczyk uratowała psy

fot. Mateusz Dobrowolski

Mimo że jest środek lata, cofnijmy się do stycznia. Zima, śnieg, mróz. Pogoda niezbyt łaskawa dla psów zostawionych samych sobie, gdzieś na opuszczonej wsi w środku Polski. W takim miejscu znalazła się pewnego dnia drifterka Karolina Pilarczyk i uratowała stamtąd psy. Jak tam trafiła, co się właściwie wydarzyło? Zacznijmy od początku…

Czarny"
fot. Jasiek Wiewiór
Szara"
fot. Jasiek Wiewiór
dom"
fot. Jasiek Wiewiór

Telefon od mamy

O czterech psach Karolina dowiedziała się od swojej mamy. Pewnego zimowego dnia zadzwoniła do córki i powiedziała, że ich daleka ciotka zmarła. Była właścicielką gromadki dużych mieszańców. Prawdopodobnie psy są ze sobą spokrewnione, ale nie ma pewności. W przeszłości owczarkowate czworonogi rozmnażały się u ciotki bez kontroli, więc może to być rodzeństwo lub rodzice i ich dzieci. Jeszcze jak ciotka żyła, gmina zorganizowała wizytę weterynarza i kastracje. Zanim to jednak nastąpiło, psów zdążyło być aż 11… Część została stamtąd zabrana jeszcze za życia właścicielki. Jeden był tak chory, że nie udało się znaleźć już dla niego ratunku. Ostatecznie zostały cztery.

Gdy ciotka żyła, psy może nie miały jak w raju, ale przynajmniej miały swojego człowieka i dach nad głową (mieszkały w domu). Nie chodziły też głodne. Śmierć starszej pani oznaczała, że dla psów zaczynają się problemy. Tym bardziej, że i mama Karoliny, i ona sama zdawały sobie sprawę, że to zwierzaki półdzikie. Nie poznały nigdy nikogo poza swoją właścicielką, nigdzie nigdy nie były. Zupełny brak socjalizacji. W dodatku psy są spore, a z takimi zwykle trudniej. No i niemłode – weterynarz określił wiek całej czwórki na jakieś 5-6 lat, ale to bardzo orientacyjne liczby. Najmłodsze mogą mieć 4, starsze nawet 7. Dwie suczki, dwa samce.

Szila i Misio

1500 zł za psa

Wkrótce po śmierci kobiety na wsi pojawili się spadkobiercy. Jak to zwykle w takich historiach bywa, nie byli zainteresowani przejęciem opieki nad psami. Za to ziemią i zabudowaniami – jak najbardziej. Cóż było jednak począć – psy żyły, miały się całkiem dobrze, i jakoś nie chciały nigdzie uciekać. Bo dokąd?

Wpadli więc na pomysł, by wszystkie cztery oddać do schroniska. Ale przepełnione schronisko nie chciało, ot tak, przyjąć czterech półdzikich owczarków. Za każdego psa zażądało 1500 zł. Jak łatwo policzyć, dawało to sporą sumę 6000 zł. Nie opłacało się więc psów oddawać, za duży koszt. Zostały więc w starym domu, w którym od zawsze mieszkały.

W międzyczasie Karolina monitorowała sytuację. Była kilka razy na miejscu i widziała, że dłużej te psy nie mogą tam zostać. Tym bardziej, że zaczęło się robić niebezpiecznie, bo posesja jest położona przy lesie, a w lasach w tamtym okresie trwał odstrzał dzików. Istniało więc ryzyko, że jakaś zabłąkana kula trafi też któregoś psa. Drifterka gorączkowo zastanawiała się więc, jak może pomóc tym psom. Ale wtedy okazało się, że może być jeszcze gorzej…

Szila i Misio

Stare pączki

Jeden z mężczyzn, który odziedziczył posesję po zmarłej kobiecie, postanowił posprzątać teren. Zaczął od domu, w którym od pewnego czasu mieszkały już tylko psy. Obok budynku ustawił stos starych mebli, by je spalić. Pech chciał, że spalił nie tylko meble, ale i… cały dom. A co z psami? W największy mróz trafiły do nieogrzewanej stodoły. Nieleczone, słabe, marzły okrutnie. W dodatku jedzenie, które im serwowano, nie dodawało im sił.

Tymczasowi „opiekunowie”, szukając najtańszego sposobu na wykarmienie gromadki psów, wpadli na pomysł, by przywozić im stare, zeschnięte pączki. Ludzie ich już nie kupią, więc piekarnie oddają takie odpadki niemalże za darmo. Opłacało się więc karmić tym psy, nie bacząc na to, że jako jedzenie dla tych zwierząt kompletnie się to nie nadaje.

Karolina Pilarczyk uratowała psy

To był moment, kiedy Karolina powiedziała: „dość”. Co by się dalej nie działo, nawet jakby nie było gdzie psów umieścić, trzeba je było stamtąd zabrać. Z grupą zorganizowanych na tę okoliczność osób pojechała na miejsce, by psy wyłapać i zawieźć do – uprzedzonego o akcji – schroniska w Józefowie. Jak przebiegła interwencja, widać na filmie poniżej.

Już po umieszczeniu psów w schronisku, trzeba było dopełnić formalności. Spadkobiercy przyjechali do Józefowa i podpisali dokumenty o tym, że zrzekają się praw do czworonogów. Od tej pory się już psami nie interesowali – problem zniknął. Ale plus taki, że psy oficjalnie są bezdomne, mają więc czystą kartę i mogą szukać szczęścia gdzie indziej.

W przedsionku nowego życia

Wszystkie cztery psy przebywają w Józefowie od około pół roku. Zostały tam przebadane, zaszczepione i odrobaczone. Od początku trwa też ich socjalizacja, choć jest to proces długotrwały. Każdy z psiaków oswaja się też inaczej. I tak dwa z nich są już gotowe do adopcji, a dwa potrzebują jeszcze czasu, by zaufać człowiekowi.

Kiedy tylko mogę, jeżdżę do psów. W Józefowie działa też wspaniała wolontariuszka, która się nimi opiekuje. Dzięki temu dwa razy w tygodniu możemy z nimi pracować i je socjalizować. Na razie psy nie wychodzą jeszcze na spacery, bo to dla nich za duży stres. Nie wiedzą, co to smycz i jak mają się zachować. Robimy, co się da, w tych schroniskowych warunkach, ale to jednak nie to samo, co dom. Dlatego zaczynam aktywne rozglądanie się za domami z prawdziwego zdarzenia dla tych biedaków. Tak wiele przeszły, że normalność naprawdę im się należy – mówi Karolina Pilarczyk, która uratowała psy.

Karolina i Szara

Szara i Czarny

Na ten moment domu szukają suczka i piesek. W schronisku otrzymały robocze imiona, które pomagają pracownikom na co dzień je odróżnić. Szara jest bardziej owczarkowata niż Czarny, ale obydwa psiaki są podobnej wielkości.

Szara jest prześliczną, drobną dziewczynką. Ma bardzo delikatne i dziewczęce oczka. Czarny jest również bardzo ładny. Ma niesamowite spojrzenie i gdy już zaufa człowiekowi, to cieszy się na jego widok jak szczeniak – zapewnia Karolina Pilarczyk.

Karolina jest gotowa zawieźć psiaki do nowych domów osobiście, byle tylko znaleźli się ludzie, którzy je pokochają i będą chcieli dalej nad nimi pracować.

Kontakt w sprawie adopcji: Paulina Sapiejewska, tel. 510 318 643

Karolina i Czarny

Pozostałe dwa psy, które na zdjęciach siedzą w budach, bo nie mają jeszcze odwagi z nich wyjść, to Misio i Szila. Choć nie są jeszcze gotowe, by szukać szczęścia poza schroniskiem, i na nie przyjdzie czas.

Karolina mówi, że byłoby cudownie, gdyby ktoś przygarnął Szarą i Czarnego. W tej chwili to jej wielkie marzenie. Przez te pół roku bardzo się z psami związała, ale wie, że na nie już czas. Że powinny układać się do snu na kanapie, a nie w schroniskowej budzie. Może w twoim sercu znajdzie się miejsce dla Szarej lub Czarnego?

Pierwsza publikacja: 26.04.2022

Podziel się tym artykułem:

author-avatar.svg
Aleksandra Więcławska

Certyfikowana trenerka psów (kurs ukończony w Centrum Kynologicznym Canid). Ukończyła też liczne kursy i uczestniczyła w kilkunastu seminariach z zakresu zachowania, żywienia i opieki nad psami.

Zobacz powiązane artykuły

Bohaterowie nie zawsze noszą pelerynę. Poznajcie historię, która przywraca wiarę w ludzi

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Sergio Florian, 44-letni maratończyk z Hawajów, często zachwyca się niezwykłymi widokami. Jednak to, co zobaczył podczas swojego treningu po górach O’ahu, było zaskakujące – nawet jak na jego standardy.

bohaterowie

undefined

„Dawno nie mieliśmy przypadku, w którym tak upodlono psa”. Pieski los na posesji wartej miliony

Ten tekst przeczytasz w 3 minuty

Z pseudohodowli trafiła do prywatnego przytuliska, a później do wielkiego domu. Mogłoby się więc zdawać, że historia starszej suczki zakończyła się szczęśliwie. Nic bardziej mylnego. 

Beza na opuszczonej posesji

undefined

Taro i Jiro: niezwykła historia psów, które cudem przeżyły na krańcu świata

Ten tekst przeczytasz w 6 minut

Arktyka to najzimniejsze, najbardziej wietrzne i suche miejsce na ziemi. Ten najdalej wysunięty na południe kontynent zajmuje powierzchnię około 14 milionów kilometrów kwadratowych, z czego 98% pokrywa gruby lód. Mimo surowego klimatu i nieprzyjaznego środowiska od dziesięcioleci fascynuje i przyciąga naukowców i badaczy z całego świata. To właśnie tutaj w 1957 roku, w japońskiej stacji badawczej Syowa, miała miejsce jedna z najbardziej niezwykłych psich historii.

taro i jiro

undefined

null

Bądź na bieżąco

Zapisz się na newsletter i otrzymuj raz w tygodniu wieści ze świata psów!

Zapisz się