Psy ratują ludzi w Turcji, płacąc swoim zdrowiem i życiem

author-avatar.svg

Dorota Jastrzębowska

Ten tekst przeczytasz w 7 minut

O ile więcej byłoby ofiar ostatniego trzęsienia ziemi, gdyby do przeszukiwania gruzowisk ratownicy nie zabrali wyszkolonych zwierzaków? Psy ratują ludzi w Turcji dniami i nocami. Poznajmy niektórych czworonożnych bohaterów.

psy-ratuja-ludzi-w-turcji

Fot. Shutterstock

Trzęsienie ziemi o sile 7,8 w skali Richtera, które nawiedziło 6 lutego część Turcji i Syrii, pochłonęło już ogromną liczbę ofiar. Szacuje się, że może ich być nawet 100 tysięcy. To największa katastrofa ostatnich kilkuset lat. Jednak część zasypanych ludzi udało się uratować nawet po kilku dniach, dzięki ofiarnej pracy dwu- i czworonożnych ratowników. Ich zastępy wyruszyły z różnych zakątków świata. Wiele spośród tych ekip zabrało z sobą psy, wyszkolone do szukania żywych ludzi pod gruzami.

Polskie psy ratują ludzi w Turcji

Nasz czworonożny desant to osiem psów z grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR. Wyruszyła ona na ratunek niezwłocznie w dniu tragedii, a trzy dni później komendant główny Państwowej Straży Pożarnej Andrzej Bartkowiak opublikował post pokazujący pracę ratowników. Napisał:

Nasi czworonożni bohaterowie dzielnie ze strażakami nie ustają w poszukiwaniu ludzi... Dziękuję i uważajcie na siebie.

W następnych dniach dowiadywaliśmy się o kolejnych sukcesach naszej ekipy. Dzięki temu, że nie odpuszczała mimo morderczego zmęczenia, uratowała 12 osób uwięzionych pod gruzami. W krótkich przerwach opatrywano łapy czworonożnym ratownikom. Poznaliśmy ich imiona: Nuka, Jerry, Jagger, Orion, Havana, Mela, Ruki i Rico.

Mimo doznanych drobnych kontuzji w trakcie akcji, nie poddają się. Otoczeni troską, po zaopatrzeniu medycznym ze strony naszych lekarzy i w odpowiednim "obuwiu" toczą walkę dalej

– pisał Andrzej Bartkowiak po kolejnych dwóch dniach ciężkich zmagań.

Ranią łapy na gruzach

Dzięki postom komendanta mogliśmy zobaczyć, jak pracują psy, a jak ludzie. Czworonogi ciągle są w ruchu, biegają po gruzach i węszą. Podczas tej pracy ranią łapy, czasem nie pomagają nawet buty ochronne. Dwunożni ratownicy przystępują do akcji zwykle wtedy, gdy kolejne psy przeszukujące dany teren wskażą to samo miejsce. Praca ratowników, próbujących wydobyć znalezione przez psy ofiary, polega natomiast często na wczołgiwaniu się w szczeliny i mozolnym torowaniu sobie drogi, wydobywając zalegający tam gruz.

Poranione łapy to nic nowego dla psich ratowników. Podczas pracy takie urazy zdarzają się często. Skaleczenie opuszków jest bardzo bolesne. Nasi pupile z kontuzją jednej łapy odmawiają czasem wyjścia na spacer. Jednak psy ratownicze są tak silnie zmotywowane do pracy, że kontynuują ją mimo bólu. Bohaterką została suczka Pianka z Turcji, która nie przestała szukać ofiar trzęsienia ziemi w mieście Malatya nawet pomimo szwów na łapach. Znalazła aż pięć osób! Jej zdjęcia obiegły media na całym świecie. 

Psy ratują ludzi w Turcji, czasem kosztem własnego życia

Poranione łapy nie są jednak najwyższą ceną, jaką może zapłacić czworonożny ratownik. Czasem pracujące zwierzęta tracą życie podczas akcji – i w Turcji doszło już przynajmniej do jednego takiego wypadku. Przygnieciony gruzami zginął tragicznie pies Proteo. Jakby na przekór niebezpieczeństwu, psy ratownicze noszą czasem romantyczne imiona. Tak jak para labradorów Romeo i Julia, o których zrobiło się głośno, gdy znalazły uwięzioną pod gruzami w Gaziantep sześcioletnią dziewczynkę.

Międzynarodowe towarzystwo

Romeo i Julia przyleciały na ratunek z Indii. Zresztą psy ratownicze to prawdziwie międzynarodowe towarzystwo. Nasz pupil nie umie się czasem dogadać z psem z sąsiedniego bloku, tymczasem na gruzowisku pracują często łeb w łeb psy z różnych krajów. Czworonożni ratownicy z grupy HUSAR współpracowali z psami z Litwy i Czech, ale do Turcji przyleciały też czworonogi z wielu innych zakątków świata. Przykładowo pięcioosobową rodzinę uratowały dwa psy z Malezji – labrador Denti i springel spaniel Frankie. Podczas gdy nasz psy wracają już do Polski, bo ich misja kończy się wraz z szansą na znalezienie pod gruzami żywych ludzi, Denti i Frankie być może pozostaną w Turcji dłużej. Były bowiem szkolone także do poszukiwań zwłok.

Gdzie maszyna nie może, tam psa pośle

W relacjach o uratowaniu dziewczynki w Gaziantep przez psy podkreślano, że zwierzaki dokonały tego, z czym nie poradziły sobie maszyny. Nie znamy szczegółów, lecz w ostatnich latach widać tendencję do powrotu psów pracujących. Wprawdzie nigdy nie przestano ich całkiem angażować do takich zadań, jednak nie da się ukryć, że wielkie nadzieje pokładano w rozwoju techniki, w tym w robotach. Dziś już chyba nikt nie ma wątpliwości, że najlepsze efekty daje połączenie nowinek technologicznych z pracą psów. Ma ona wiele zalet. Zwierzęta używają w niej wszystkich zmysłów, ale przede wszystkim nie są zależne np. od internetu czy prądu. Wystarczą woda, karma i ewentualnie kamizelka, gogle, buty czy opatrunek na łapy, by pies mógł pracować dalej...

Psy ratują ludzi w Turcji, a ludzie ratują psy

Psy uratowały już wielu ludzi po trzęsieniu ziemi w Turcji i Syrii, lecz same też potrzebują pomocy – i mogą na nią liczyć. Można wręcz powiedzieć, że trwa równoległa akcja, skupiająca się na ratowaniu zwierząt, prowadzona m.in. przez turecką organizację prozwierzęcą HAYTAP. Jej członkowie nie tylko wydobywają zwierzęta spod gruzów, lecz starają się nimi zająć w tragicznych warunkach, w których nie da się pójść do sklepu po karmę, nie wspominając o wizycie u weterynarza.

W kilku miastach zorganizowali szpitale polowe, w których ratunek znajdują nie tylko czworołapy, ale też np. ptactwo domowe. Organizują karmę, która jest rozdawana w punktach pomocy humanitarnej. Członkowie organizacji opowiadają o rozdzierających serce scenach, gdy znajdują zwierzęta przytulone do zwłok opiekunów.

Postawa miejscowych ratowników jest tym bardziej budująca, że Turcja zasłynęła ostatnio – przez pomysły rządu na "rozwiązanie" problemu bezdomności – jako kraj mało przyjazny zwierzętom, a bezpańskie psy w Turcji są w zasadzie skazywane na eksterminację. Jak się jednak okazuje, wszędzie na świecie są ludzie, dla których los zwierząt jest równie ważny, jak ich własny.

Biały pieszczoch pod gruzem

Być może masz w domu bolończyka, maltańczyka lub innego małego psiaka. Pewnie nigdy się nie zastanawiałeś, czy taka krucha istota, przyzwyczajona do spania w łóżku lub na kolanach opiekuna, przetrwałaby kataklizm. Katastrofa w Turcji pokazała, że cuda się zdarzają.

Mały biały psiak Pamuk przeżył uwięziony w gruzach 90 godzin. Gdy ratownicy go znaleźli, widzieli tylko jego głowę i przerażone spojrzenie. Uwolnienie go było ogromnym wyzwaniem, oprócz gruzów wokół jego małego ciałka sterczały bowiem pręty zbrojeniowe. Ratownicy musieli je odginać z wielką ostrożnością, by nie zrobić zwierzęciu dodatkowej krzywdy. Akcja była więc traumatyczna dla obu stron i przebiegała wśród pisków zwierzaka. Przedsięwzięcie jednak w pełni się powiodło, a Pamuk odzyskuje siły.

Psy ratują psy

Niektóre historie zakrawają na cud. Oto zespół portugalskich ratowników udaje się na akcję poszukiwawczą w mieście Antakya. Jeden z jego członków postanawia dać zabawkę suczce Kejsi, by się odprężyła przed pracą. Sunia zaczyna szczekać na swoją zabawkę i nagle z pobliskiego gruzowiska odpowiada jej słabiutkie szczekanie... Ratownicy idą za głosem i rozpoczynają poszukiwania. Niszczą kawałek ściany, za którą ukazuje się wycieńczony golden ze sterczącymi żebrami i ranami na łapach i pysku. Prawdopodobnie próbował się uwolnić ze swojego ciasnego więzienia, w którym nie mógł się nawet ruszyć przez parę dni. Okazuje się jednak, że nie jest z nim jeszcze tak źle, bo po zaspokojeniu pierwszego głodu i pragnienia, zaczyna się zalecać do Kejsi. Aby dopełnił się cud, po godzinie po psa zjawia się jego opiekun. Zdjęcia z tej akcji możecie obejrzeć tutaj.

Pierwsze refleksje

Największa katastrofa ostatnich 500 lat, jak o niej już piszą i mówią media, i zakrojona na niesłychanie szeroką skalę akcja ratownicza zapewne pozwolą wyciągnąć wiele pouczających wniosków. Pierwsze już się pojawiają i dotyczą także wykorzystania zwierząt, które w wielu sytuacjach okazują się nie do zastąpienia nawet przez nowoczesny sprzęt.

Rodzi się tu jednak pytanie, do jakiego stopnia mamy prawo zmuszać je do morderczej pracy (wiele psów pracowało z ludźmi całymi dniami i nocami), biegania na okaleczonych łapach i narażać na śmierć. Z drugiej strony – każda minuta po katastrofie jest na wagę życia. Ratownicy też się narażają i są wycieńczeni. Jest to jednak ich świadomy wybór. Gdyby psy zostały zastąpione przez roboty (zaprezentowano już prototypy takich urządzeń), ten dylemat moralny by odpadł.

Praca zwierząt przybyłych z różnych krajów zwróciła też uwagę opinii publicznej na różnice w ich traktowaniu. Ludzie szybko wychwycili te różnice i zaczęli podnosić kwestię, dlaczego np. psy z meksykańskich grup ratowniczych pracują w odzieży ochronnej – butach, goglach i kamizelkach, a czworonogi z Korei nie zostały wyposażone nawet w buty i zwierzaki są zmuszane do pracy na poranionych łapach.

Aby nam służyły otoczone miłością

Z tymi wątpliwościami trzeba się będzie zmierzyć. Wyszkolenie psa ratownika to duży koszt. Nie może on więc liczyć na wcześniejszą emeryturę, której kwestia zresztą w większości krajów nie jest uregulowana. Niezdolny do pracy stary pies ratowniczy jest przeważnie zdany na dotychczasowego opiekuna, z którym stanowił team. A co, jeśli ten z jakichś powodów nie może go przygarnąć pod swój dach? Poza tym, skoro wyszkolony pies musi pracować, póki starczy mu sił i ostrości zmysłów, czyli przez zdecydowaną większość życia, tym bardziej należy mu to ułatwić przynajmniej w takim zakresie, w jakim jest to możliwe.

O stosunku do zwierząt dużo mówią także zdjęcia robione po akcji. Na wielu można zobaczyć partnerskie relacje: ratowników śpiących na ziemi, przytulonych do swoich psów czy zwierzaki odpoczywające po wyczerpującej pracy na kolanach swoich opiekunów. Te ciężko pracujące psy, które zamiast po trawie spacerują po zgliszczach, a zamiast chłonąć zapachy wiosny, wdychają pył, mają przynajmniej to szczęście, że ktoś je kocha.

Pierwsza publikacja: 14.02.2023

Podziel się tym artykułem:

author-avatar.svg
Dorota Jastrzębowska

Miłośniczka psów, szczególnie terierów. Obecnie opiekunka przygarniętej yoreczki Adelki, wolontariuszka opiekująca się kotami wolno żyjącymi w warszawskiej dzielnicy Ochota, była redaktor prowadząca czasopismo „Mój Pies i Kot".

Zobacz powiązane artykuły

Bohaterowie nie zawsze noszą pelerynę. Poznajcie historię, która przywraca wiarę w ludzi

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Sergio Florian, 44-letni maratończyk z Hawajów, często zachwyca się niezwykłymi widokami. Jednak to, co zobaczył podczas swojego treningu po górach O’ahu, było zaskakujące – nawet jak na jego standardy.

bohaterowie

undefined

„Dawno nie mieliśmy przypadku, w którym tak upodlono psa”. Pieski los na posesji wartej miliony

Ten tekst przeczytasz w 3 minuty

Z pseudohodowli trafiła do prywatnego przytuliska, a później do wielkiego domu. Mogłoby się więc zdawać, że historia starszej suczki zakończyła się szczęśliwie. Nic bardziej mylnego. 

Beza na opuszczonej posesji

undefined

Taro i Jiro: niezwykła historia psów, które cudem przeżyły na krańcu świata

Ten tekst przeczytasz w 6 minut

Arktyka to najzimniejsze, najbardziej wietrzne i suche miejsce na ziemi. Ten najdalej wysunięty na południe kontynent zajmuje powierzchnię około 14 milionów kilometrów kwadratowych, z czego 98% pokrywa gruby lód. Mimo surowego klimatu i nieprzyjaznego środowiska od dziesięcioleci fascynuje i przyciąga naukowców i badaczy z całego świata. To właśnie tutaj w 1957 roku, w japońskiej stacji badawczej Syowa, miała miejsce jedna z najbardziej niezwykłych psich historii.

taro i jiro

undefined

null

Bądź na bieżąco

Zapisz się na newsletter i otrzymuj raz w tygodniu wieści ze świata psów!

Zapisz się