„Wszystko idzie na psy”. Antonina Jaworska od 30 lat pomaga bezdomniakom

author-avatar.svg

psy.pl

Ten tekst przeczytasz w 6 minut

Z emerytury na jednego psa wychodzi jej 36 groszy na dzień. Aby nakarmić zwierzęta, którymi się opiekuje, musi zbierać resztki

Antonina Jaworska

fot. Shutterstock

Panie, tutaj, tutaj! – woła Antonina Jaworska i prowadzi mnie z podwórka do domu. Sześć kundelków próbuje się wcisnąć do środka. – Hugo, cholero jedna! – Jaworska odsuwa psy kolanem i syczy z bólu, bo czarny piesek gryzie ją w rękę. – Co ja z nimi mam, to nie daj Bóg! Cisza. Siedzimy w sypialni. Psy zostały za drzwiami. Sypialnia to jedyne miejsce w całym domu, w którym nie czuje się ostrego psiego zapachu.

Wszystko idzie na psy

Zaczęło się 27 lat temu, gdy nad rzeką znalazła w reklamówce szczeniaki. Szła po drewno do lasu, gdy zauważyła wiszącą na gałęzi szeleszczącą foliową torbę. Kiedy ją zdjęła, w środku zobaczyła trzy podduszone małe pieski. – Chyba ktoś chciał je utopić, ale jednak nie miał serca tego zrobić – uważa Jaworska. Wkrótce znalazła kolejnego psa – na dworcu w Pomiechówku. Suczka leżała w koszu na śmieci. – Tylu ludzi jechało do Warszawy i nikt się nią nie zainteresował. Miałam ją tam zostawić? Zwolniłam się wtedy z pracy i pojechałam z nią do weterynarza. Przeżyła ze mną ponad dwadzieścia lat – wspomina starsza pani.

Antonina Jaworska pracowała w tamtym czasie w sądzie, była sekretarką maszynistką. Jedną z najlepszych w Polsce. Wygrała nawet konkurs na najszybszą maszynistkę. Gdy przeszła na emeryturę, w jej domu zaczęło się pojawiać coraz więcej psów. Jednego ktoś podrzucił, inny się przybłąkał i żal było go oddać. Niestety zapłaciła za to wysoką cenę – opuścili ją najbliżsi.

Z tylu rzeczy zrezygnowała dla zwierząt. W jej sypialni, a zarazem pokoju gościnnym, są tylko stolik, zaniedbana sofa, szafa ze sklejki, krzesła. Nic sobie nie kupuje, bo z czego, skoro wszystko idzie na czworonogi. Od pewnego stowarzyszenia dostała „górala”, ale po dwóch dniach rower skradziono. Znów jeździ starym składakiem. W kuchni, w której mieszkają szczeniaki, warunki są jeszcze gorsze. A mogło być inaczej – mogła być bogata.
Jaworska znika w drugim pokoju i po chwili kładzie na stole największy skarb – trzy pożółkłe zaproszenia do Ameryki. Wszystkie z lat 80. Znaki wodne i duży napis United States of America. To były czasy, gdy w Polsce wszyscy marzyli o wyjeździe za ocean. Takie zaproszenie było jak los wygrany na loterii. Jaworskiej się poszczęściło: miała bilet do lepszego życia. Daleka rodzina ze Stanów Zjednoczonych nie tylko wyłożyła za nią 32 tys. dolarów kaucji, ale i kupiła bilet na samolot. Mogła lecieć. – Raz już dojechałam na lotnisko i wróciłam. Nie mogłam zostawić moich psów – mówi. – Nie poleciałam też drugi i trzeci raz, aż wreszcie się obrazili i już się do mnie nie odzywają. Przykro mi, ale mieli rację – mówi Jaworska. Na jej niewielkim podwórku i w domu mieszka dziś 89 psów. Jest kilka ładnych bud, mały wybieg. Część zwierząt biega swobodnie, inne siedzą w zamknięciu.

Podrzucają bogaci

Kiedy zapada noc, Antonina Jaworska siedzi w pokoju od ulicy i czyta gazetę. Robi tak od lat. Nasłuchuje. Przez jej ogrodzenie ludzie wrzucają psy i uciekają. Dlatego do północy czeka przy oknie. Od jakiegoś czasu psy podrzucają jej też w dzień. Któregoś razu wyszła z domu. Po powrocie zobaczyła w skrzynce na listy książeczkę szczepień. Psa nie było. Po jakimś czasie pod jej dom podjechał luksusowy samochód. Kierowca powiedział, że zostawił u niej półrocznego wilczura. I że da jej 20 zł, jeśli się nim zaopiekuje. Okazało się, że zwierzak przeskoczył ogrodzenie i uciekł. – Bogaty człowiek, a nie miał domu dla psa – dziwi się Jaworska.

Mimo niemłodego wieku nie tylko zbiera psy, ale stara się je oddawać do adopcji. W ciągu roku udaje jej się znaleźć domy około 20 zwierzakom. Niestety, przybywa ich tyle samo. Kilka tygodni temu zgłosiła się kobieta ze Stalowej Woli, która chciała zaadoptować młodą dobermankę. – Nie dałam. To była pani prawnik, która dwa razy w tygodniu dojeżdża do Warszawy. Chciała, aby suka pilnowała jej samochodu. Umęczyłaby się psina. Zimą zimno, latem gorąco.

Ta nieufność jest uzasadniona. Kilka lat temu do Antoniny Jaworskiej przyszło dwóch mężczyzn, którzy zaadoptowali od niej suczkę. Pies miał stróżować na podwórku. Nie minął dzień, a zgłosiła się do niej policja. Zabrali ją, aby pojechała rozpoznać swoją podopieczną. – Tylko skóra leżała zakrwawiona. Straciłam przytomność – wspomina Jaworska. Okazało się, że znalazła się wśród ofiar afery związanej z jedną z azjatyckich restauracji. Teraz, gdy ktoś adoptuje od niej psiaka, każe sobie podawać adres i sama jeździ sprawdzać warunki, w których mieszka.

Sąsiadka z ul. Wojska Polskiego mówi, że Antonina Jaworska jest lubiana, choć obecność tylu psów okolicznym mieszkańcom trochę przeszkadza. – Głównie chodzi o posesje położone najbliżej – precyzuje. – Bo zdarza się, że im także podrzucają zwierzęta.

Prasa nie zawsze pomaga

Antonina Jaworska wstaje codziennie przed szóstą rano. Sprząta budy, a potem wsiada na rower i objeżdża okoliczne śmietniki. Teraz nie musi już szukać w koszach, bo sąsiedzi zostawiają resztki w torbach, wieszają je też na parkanach. W sklepie sprzedają jej „na zeszyt”, ale potem musi przeznaczyć całą emeryturę na spłacenie długów. Wyliczyła, że z 973 zł, które dostaje, wychodzi jej ledwo 36 groszy dziennie na jednego psa. Żywi je tym, co otrzyma od darczyńców.

Ukazało się o niej kilka artykułów w lokalnej prasie, lecz ona uważa, że niektóre bardziej jej zaszkodziły, niż pomogły. – Po jednym z nich w ciągu kilku dni podrzucono mi aż 17 psów. A po innym, w którym dziennikarz napisał, że mam wielu darczyńców, pomoc przestała przychodzić… Fakt – pomaga sporo osób, ale nieregularnie, czasem ktoś przyśle paczkę karmy, inny dwie. Karmę przekazuje też Krystyna Sienkiewicz, aktorka, prezes fundacji prowadzącej schronisko w Milanówku.

Antonina Jaworska ma 74 lata. Jest po dwóch poważnych operacjach. Codziennie nie tylko gotuje dla psów wielkie gary mięsa – głównie kurzych łapek, ogonów i innych resztek. Również sama sprząta klatki, podwórko, wybieg. Psy są kolejno wypuszczane, aby mogły pobiegać. Jednak coraz trudniej jest jej
zapanować nad tak dużą sforą.  Pomagają jej lek. wet. Jacek Garncarz z Warszawy oraz Dariusz Traczyk i jego żona, oboje lekarze weterynarii z Nowego Dworu Mazowieckiego. – Ogromnie dużo im zawdzięczam. Nie byłoby mnie stać na leczenie psów, a oni zrobili nawet na nie zbiórkę – mówi.

Gmina ma wakacje

„Od 27 lat zajmuję się ratowaniem porzuconych, maltretowanych psów (…). Jednakże dziś z uwagi na mój postępujący wiek oraz pogarszający się stan zdrowia, a także niską emeryturę, problem finansowy związany z zapewnieniem podstawowych zabiegów, takich jak obowiązkowe szczepienia i sterylizacja, stał się dla mnie bardzo uciążliwy (…). Biorąc pod uwagę fakt, iż niektóre z opłacanych przeze mnie zabiegów zawierają się w katalogu zadań gminy, zwracam się do Pana z prośbą, aby gmina zechciała zwrócić mi przynajmniej poniesione przez lata koszty szczepień i sterylizacji. Kwota, o którą występuję, to 3800 zł (…)” – pisała do władz gminy. Niestety wójt przez dwa miesiące nie zdołał odpowiedzieć na list.

Opiekunka niemal 90 psów jest osobą prywatną i dlatego nie może się ubiegać o gminne dotacje. Takie wytłumaczenie usłyszała od dawnego wójta Pomiechówka. – Prywatnie powiedział, że powinnam otworzyć bramę i wypuścić je, aby poszły tam, skąd przyszły – wspomina Jaworska. Liczyła, że nowe władze wykażą się zrozumieniem, ale na razie milczą.

– Gmina ma podpisaną umowę ze schroniskiem w Józefowie oraz z lekarzem weterynarii, który opiekuje się bezdomnymi zwierzętami – mówi Bożena Śliwińska, sekretarz rady gminy. – W ten sposób rozwiązujemy w Pomiechówku problem bezdomności czworonogów. Jednak pani Jaworska nie jest zostawiona sama sobie. Nieraz proponowaliśmy, że weźmiemy od niej część piesków. W schronisku znaleziono by im domy. Nie zgodziła się. Te psy są dla niej wszystkim i nie chce się ich pozbywać. Do tej pory też nie zgłaszała się oficjalnie do urzędu po pomoc. To pierwsze pismo z prośbą o wsparcie. Były wakacje. We wrześniu zbierze się rada i ta prośba będzie rozpatrzona. Takie są procedury.

Ks. Jan Twardowski wspominał w jednym z wywiadów o napisie, który zauważył na paryskim cmentarzu dla zwierząt: „Im bardziej poznawałem człowieka, tym bardziej kochałem swego psa”. Wiele doświadczeń z życia Antoniny Jaworskiej może jej kazać myśleć podobnie.

Pierwsza publikacja: 25.04.2022

Podziel się tym artykułem:

author-avatar.svg
psy.pl

Psy.pl to portalu tworzony przez specjalistów, ekspertów ale przede wszystkim przez miłośników zwierząt.

Zobacz powiązane artykuły

Psy pomogą walczyć z PTSD u ludzi – wyczuwają stres w oddechu

Ten tekst przeczytasz w 5 minut

Niektórzy przypisują to ich niezwykłej wrażliwości, inni wyjątkowej intuicji. Jedno jest pewne – psy wyjątkowo dobrze rozpoznają nasze emocje. Doskonale wiedzą, kiedy jesteśmy szczęśliwi, kiedy potrzebujemy wsparcia i pocieszenia, gdy się boimy. Nie jest to jedynie nasze przypuszczenie – potwierdzają to badania. Co więcej, eksperyment przeprowadzony na Uniwersytecie Dalhousie udowadnia, że psy mogą wyczuć zbliżające się epizody lękowe na podstawie naszego… oddechu. 

psy potrafią wyczuwać traumę

undefined

„Rozumie więcej, niż daje po sobie poznać”. Twój pies rozróżnia znaczenie rzeczowników

Ten tekst przeczytasz w 5 minut

Zdarza Ci się, że mówisz do swojego psa i masz wrażenie, że on wszystko rozumie? Najnowsze badania wykazały, że… możesz mieć rację!

psy rozróżniają znaczenie rzeczowników

undefined

Wywęszyć chorobę: psy potrafią wyczuć Parkinsona!

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Psy nie bez powodu nazywane są najlepszymi przyjaciółmi człowieka. Wyróżniają się niezwykłą inteligencją, odwagą i lojalnością. Są wiernymi towarzyszami i obrońcami. Wiele z nich wykazuje również niezwykłe umiejętności oraz imponujące talenty – często bardzo istotne dla naszego zdrowia. 

psy wyczuwają chorobę Parkinsona

undefined

null

Bądź na bieżąco

Zapisz się na newsletter i otrzymuj raz w tygodniu wieści ze świata psów!

Zapisz się